Nie ma życia bez śmierci
Odpoczywamy w ogrodzie, znajdującym się na tyłach naszego skromnego, ale jakże kochanego domku. Pogoda jest wprost wyśmienita, dokładnie taka, jak nasze dzisiejsze nastroje - przez ulistnione konary drzew nad nami sączy się czyste słoneczne światło. Nieba nie kala najdrobniejszy skrawek obłoku, jest boleśnie lazurowe. Jest ciepło, nawet bardzo - nie wadzi nam jednak ten delikatny upał, bowiem jesteśmy istotami ciepłolubnymi. Od czasu do czasu budzi się delikatny wietrzyk, bawiąc się od niechcenia moimi włosami, poruszający twoim przepastnym kapturem.
Tak, aura jest wprost wymarzona na piknik w środku tygodnia, w połowie czerwca. Mimo że jest środa, my możemy pozwolić sobie na odrobinę luksusu. Cieszymy się, że większość śmiertelników tkwi właśnie w pracy.
Trwa jedna z tych chwil, dla jakich warto żyć. Przyglądam ci się ukradkiem, jak pieczołowicie obierasz jabłko ze skórki. Czynisz to powoli, ale niezwykle dokładnie, z niewymowną precyzją. Jest w tym coś hipnotyzującego, przykuwającego uwagę. Nie mogę oderwać wzroku od noża, którym się posługujesz. Obierka stopniowo się wydłuża. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie obierają owoce, szczególnie jabłka. Dla mnie to dziwny zwyczaj.
Gapię się jak głupia, gdy tak spokojnie, bez pośpiechu obchodzisz się z tym jabłkiem. Zapominam o całym świecie, przyglądam się tylko, jak zajmujesz się owocem. Mimochodem zwracam uwagę na twoje dłonie, wyjątkowo pozbawione skórzanych rękawiczek. Lubię ich gładką, chłodną, lekko popielatą skórę. Twoje palce są długie i smukłe.
W końcu jabłko jest gotowe. Odrzucasz precz spiralną obierkę i wpijasz zęby w cierpki miąższ. Mmm, co za interesujący widok... Z rozkoszą widzę, jak sok spływa ci po brodzie. Przypatruję się, jak przeżuwasz i przełykasz miękisz. I w tym akcie jest coś takiego, co nie pozwala odwrócić wzroku. Oczywiście, nie masz pojęcia, że pilnie cię śledzę. Nie wiem, jakbyś zareagował, gdybyś zorientował się, że cię obserwuję. Zerkam więc na ciebie kątem oka. Gapię się, jak owoc powoli znika. Od czasu do czasu podnosisz rękę, aby otrzeć z ust spływający po nich miąższ.
Wkrótce duży, krągły owoc zamienia się w ogryzek. Wyrzucasz go między trawy. Jeszcze raz ocierasz rękawem szaty brodę i przenosisz wzrok na mnie. Ja pośpiesznie odwracam twarz, ale jestem niemal pewna, że zorientowałeś się, że cię śledzę. Zaczynam nawijać nerwowo kosmyk włosów na palec.
Po chwili przeciągasz się, tak jakbyś zdrętwiał od siedzenia pod tą rozłożystą jabłonią. Następnie mościsz się wygodnie i wciskasz dłonie pod potylicę. Zrywasz pobliskie źdźbło trawy i wkładasz sobie do ust. Żujesz je od niechcenia, zapatrzywszy się w przestrzeń.
Przez kilka minut tkwimy w milczeniu. Słyszymy jedynie głośne, radosne trele ptaków ukrytych w gałęziach drzew. Od czasu do czasu odzywa się ciepły wiatr, baraszkujący pośród liści i trawy.
Kiedy postanawiasz się odezwać, podrywam się z lekka. Nie spodziewam się bowiem, że twój miły, melodyjny głos położy nagle kres ciszy.
- Anno... Co sądzisz na temat śmierci? Śmierć jest przecież tym, co trapi i zastanawia ludzi od pokoleń. Co jest w niej takiego, że wszystkich przeraża? Dlaczego człowiek stale usiłuje przed nią uciec? Z jakiego powodu nie potrafi się pogodzić z faktem, że pewnego razu życie tak zwyczajnie dobiega końca? Ludzie umierają od wieków... Dlaczego nie możemy tego zaakceptować? Anno, przecież gdyby nie było śmierci, nie istniałoby również życie... A życie to przecież piękna sprawa, prawda? Jest też na odwrót: życie jest po to, aby istniała śmierć... Ciekawa zagadka, Anno, prawda?
Wzdycham ciężko, bardzo ciężko. Za ciężko... Jak możesz psuć sielankową atmosferę tego typu pytaniami? Nie przyszliśmy dziś tutaj po to, aby zaprzątać sobie myśli takimi trudnymi refleksjami. Zamierzaliśmy odpocząć, zrelaksować się... A nie główkować o śmierci, najmniej przyjemnym tematem do dyskusji! Ale nie, Mroczny Mesjasz jak zwykle musi marudzić...
Wzdycham i poruszam bezradnie ramionami. Z początku nie wiem, jak zareagować, co powiedzieć. Nasze spojrzenia spotykają się - szkarłatne z czarnym. Przez moment przygotowuję się do odpowiedzi. Biorę głęboki wdech i zaczynam swoją tyradę:
- Mroczny Mesjaszu, tak jak sam stwierdziłeś, temat śmierci przeszkadza ludziom od początku ich istnienia. Kto wie, dlaczego tak mocno przeraża? Przecież nawet zwierzęta się jej obawiają, do końca walczą o przeżycie, bronią się... Nie martwi wyłącznie nas. Mroczny Mesjaszu, gdy się głębiej zastanowię, to stwierdzam, że człowiek po prostu unika nieznanego. Boi się go. Wiem, że to niezbyt odkrywcze spostrzeżenie. Ale jak to inaczej wyjaśnić?
- Mroczny Mesjaszu, przecież nie wszyscy uciekają przed swoim kresem. Są ludzie, którzy przyśpieszają swój koniec... Tak, mam na myśli tych, którzy godzą się na samobójstwo. Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego niektórzy chcą umrzeć. Przecież świat jest tak piękny, a życie - zachwycające! To dziwne, że ktoś umiera na własne życzenie; w szpitalach znajdują się setki osób, które walczą zajadle o życie. Jeśli ktoś pragnie odejść, musi być mocno chory. Naprawdę mocno. Oczywiście, takiego człowieka nie można zostawić na pastwę losu. Trzeba mu jak najszybciej pomóc, zanim będzie za późno. Oczywiście, większość zagubionych ludzi przywdziewa na co dzień maskę, pod którą kryje się prawdziwe oblicze. Znam z autopsji, że bardzo często człowiek maskuje swoje rzeczywiste uczucia i myśli. Dlaczego tak robi? Dlaczego nie przyznaje się do swoich emocji? Mroczny Mesjaszu, trzeba być niezwykle bacznym, umieć spostrzec, czy ktoś nam znajomy nie ma ze sobą kłopotów...
Pragnę powiedzieć coś jeszcze, ale w ostatniej chwili mnie wyręczasz. Śledząc bacznie podrygi słonecznych promieni w moich oczach, zabierasz głos:
- Szkoda, Anno, że ludzie w taki sposób traktują śmierć... Dlaczego nie są ciekawi, co się wydarzy potem, gdy serce skończy bieg? Dlaczego nie jest zainteresowany tym, co go spotka? Kto wie, co to będzie za niespodzianka? Przykre jest również to, że tak bardzo przeżywamy śmierć najbliższych. To oczywiste, że serce pęka z bólu, gdy przemija nasz przyjaciel czy ktoś z rodziny. To naturalny odruch. Trzeba jednak pamiętać, że być może bliskiego nam człowieka spotkało coś wspanialszego, o wiele piękniejszego od ziemskiego życia? Warto mieć taką nadzieję... Bo cóż innego pozostaje człowiekowi? Śmierć jest nieuchronna, nie ma na nią antidotum. Możemy najwyżej się pocieszać, że jednak jest Bóg i że po naszym zgaśnięciu napotka nas coś ciekawego. Tak jak ostatnio wspominałem, nie mogę uwierzyć w to, że Boga mogłoby nie być... Ale jak jest w rzeczywistości - to się jeszcze okaże.
Podkulasz nogi i otaczasz je ramionami. Wiem, że czynisz tak, gdy czujesz się zagubiony i zaniepokojony. Milczę jednak, pozwalając ci mówić dalej. Korzystasz z tego, że nie wypowiadam ani słowa.
- Ach, Anno, co z nami będzie? Jak tu obronić się przed zapomnieniem? Chciałbym wierzyć, że po śmierci się spotkamy. Czy to prawdopodobne? Marzy mi się nasz mały, przytulny domek na przedmieściach raju... Wiesz, Anno, czasem śni mi się koniec świata. I wiesz co? Choć w tych snach niewiele się dzieje, to nigdy ich nie zapomnę. Towarzyszące im uczucia są po prostu niemożliwe, nieziemskie. Kiedy śni mi się kres ziemskiej egzystencji, czuję błogi, upojny spokój. Być może dlatego, iż okazuje się, że Bóg jednak jest? Nie wiem. W tych snach widzę światło, bezmiar światła... Światła niesamowicie czystego. Bardzo często słyszę też odgłosy anielskich trąb. I wiem, że tam, w plamie jasności, czeka na mnie Stwórca...
Wypluwasz przeżute źdźbło i sięgasz po nowe. Nie kontynuujesz jednak swojego wywodu. Wpada mi wtedy do głowy pewien pomysł. Podźwigam się i wspinam na ciebie. Rozsiadam się wygodnie na udach, okrakiem, twarzą ku tobie. Na szczęście, jestem w miarę lekka, więc nie stanowię dla ciebie ciężaru. Moszczę się tak, żeby nasze twarze znalazły się na podobnej wysokości. Nie da się ukryć, że jesteś zaciekawiony moim zachowaniem.
Ujmuję w dłonie twoją twarz. Jest jak zwykle nienaturalnie gładka i lekko chłodna. Twoje karminowe oczy są mocno zdziwione. Czai się w nich bezmiar zaciekawienia.
- Och, Mroczny Mesjaszu - przemawiam łagodnie. - Ja ci nie pozwolę umrzeć. Nie zgadzam się na to! Musisz tu być, obok, ze mną, do końca... Przecież świat bez ciebie nie może istnieć! To nieprawdopodobne, że miałabym budzić się i zasypiać w pojedynkę. Jesteś nierozerwalną częścią mojego wszechświata. Też mam nadzieję, że spotkamy się po śmierci. Martwię się jednak, że nie musi tak się stać. Jak, jak miałabym żyć tutaj, zdana na łaskę przyszłości? Mroczny Mesjaszu, świat bywa dziwny. Ciekawa jestem, jaka jest jego rzeczywista geneza... Przecież w przyrodzie nic nie ginie, prawda? Więc prawdopodobnie tyczy to się również nas, ludzi. Po śmierci musi być jakiś ciąg dalszy tej historii. To niemożliwe, żeby czekał nas bolesny niebyt, podobny do tego, który nam towarzyszył przed narodzinami. Cóż, póki co możemy tylko deliberować... Pożyjemy, zobaczymy, jak to się mówi. Chciałabym jednak, żeby lęk przed śmiercią przestał mi tak bardzo dokuczać.
Ujmujesz mnie delikatnie za nadgarstki i odsuwasz dłonie od swojej twarzy. Nie puszczając ich, przygotowujesz się do odpowiedzi.
- Anno, wydaje mi się, że śmierć nie jest najgorsza. Uważam, że trudniejsza jest starość. Tak, zdążyłem poznać w swoim przydługim życiu parę osób, które... czekały na śmierć. Były tak schorowane, w tak podeszłym wieku, że wolały po prostu umrzeć, odnaleźć uśmierzenie w cierpieniu. Cóż z tego, że żyjemy, skoro nasze życie to jedna wielka gehenna? No właśnie, Anno. Odnoszę wrażenie, że lepiej odejść, niż niepotrzebnie się męczyć. Wiem, że nie jest to do końca zgodne z wiarą, ale... takie jest moje skromne zdanie. Wolałbym umrzeć, niż być zdanym na innych. Nie chciałbym stać się obłożnie chorym, być dla kogoś ciężarem...
Kręcę głową. Nie mogę uwierzyć, że tak ponure myśli zaprzątają ci umysł. Nie, nie chcę tego słuchać, gdy dzień jest tak piękny, tak wyjątkowy! Dlatego też przykładam do twoich ust wskazujący palec.
- Ciii... - szepcę uspokajająco. - Mroczny Mesjaszu, porzuć te przykre wyobrażenia! Spójrz, jak piękne jest życie. Czy słyszysz radosne śpiewy ptaków? Czy czujesz na twarzy miły dotyk wiosennego wiatru? Spójrz, jak jasne jest dziś nasze słońce... Czy ty tego nie widzisz? Zakochaj się w swoim życiu, proszę. Jeśli chcesz, to ci w tym pomogę. Mroczny Mesjaszu, pokonajmy lęki i niepokoje. Wyrzućmy demony z naszych głów. Cieszmy się życiem, póki trwa! Drugiego już nie będzie, wiesz? Delektujmy się teraźniejszością, ufajmy rzeczywistości...
Ujmujesz mnie za rękę i odsuwasz od swoich ust. Następnie to ty otaczasz moją twarz dłońmi i nakierowujesz ku sobie. Nasze wargi łączą się. Całujesz mnie tak zawzięcie, że tracę na moment dech. Nie mam pojęcia, jak długo to trwa. Kilka minut? Godzin? A może parę lat? Nie wiem. Oczywiste jest jedno: czas na moment zatrzymuje się. Świat przestaje kręcić się wokół własnej osi. Nie, w tej jednej chwili nie istnieje śmierć, nie istnieje życie. I my cieszymy się świadomością tego. Czujemy, jak krew buzuje w naszych żyłach. Oddechy są przyspieszone... Nie, dziś nie uciekamy przed śmiercią. To ona ucieka przed nami. I my trwamy w tym stanie.