Piasek. Całe przestworza piasku. Niespotykanie jasnego, niemal białego, bardzo drobnego. Przyglądam się moim nagim stopom - piaski są niezwykle ciepłe, wręcz palą w pięty.
Tak. Unoszę głowę nieco wyżej, ale wciąż nieznacznie. Tam, gdzie spodziewam się dostrzec jeszcze więcej piasku, widzę rozległy morski brzeg. Wody jest bardzo, bardzo dużo; łączy się na horyzoncie z niebem. Fale są niesamowicie czyste, wręcz nienaturalnie. Przelewają się niespiesznie, jakby ostrożnie; mam przez chwilę wrażenie, że morskie bałwany są pogrążone w wiecznym śnie. Czuję nagłą, niespodziewaną potrzebę, aby zanurzyć się po serce w tym morzu... Bo to chyba jest morze, prawda?
Niebo. Przychodzi pora na niebo... I niebo jest niezwykle przejrzyste, nieskalane najdrobniejszym strzępem obłoku, nawet tego niewinnego. Kolor nieboskłonu jest do bólu bławatkowy.
Podnoszę czoło jeszcze wyżej, chyba za wysoko... Tam, nad moją głową, góruje... Ziemia we własnej osobie. Tak, to z pewnością błękitna planeta! Wygląda pięknie z tej perspektywy... Mam wrażenie, że bije od niej światło, jakie zwykło nosić słońce.
Ale, ale... Skoro to jest Ziemia, to gdzie ja jestem? Co ja tutaj robię? Czy ja żyję, czy zasnęłam? Biorę głęboki wdech - ach, powietrze jest rozkosznie słone i niezwykle orzeźwiające. Przyjemnie wypełnia płuca. Coś mi każe postawić krok naprzód. Czynię to.
Krok za krokiem... Docieram do granicy między lądem a wodą. Przekraczam ten próg... I woda jest niezwykle ciepła, wręcz gorąca; ogrzewa moje łydki. Idę naprzód, niestrudzenie; fale rozstępują się przede mną. Na szczęście, mam na sobie kusą, zwiewną sukienkę, więc zanurzam się w wodzie aż po kolana.
Nagle, niespodziewanie coś każe mi się odwrócić i spojrzeć w stronę brzegu, który dość mocno się ode mnie oddalił. Moje serce podskakuje pod mostkiem.
Widzę ciebie. Identycznego jak ostatnio. Wiatr, który znienacka się poderwał, targa twoją czarną szatę, zmaga się z przepastnym kapturem na głowie, rzucającym głęboki cień na twarz. Twoje karminowe oczy lśnią w ciemnościach. Masz na sobie znajome łańcuchy...
Pragnę cię zawołać, ale się boję; nie jestem w stanie wydobyć głosu. Przez chwilę pragnę ci pomachać, ale rezygnuję z tego zamiaru. Postanawiam wrócić na brzeg.
Po chwili moje stopy zanurzają się w ciepłym piasku, który się do nich przykleja. Podchodzę do ciebie, na odległość oddechu. Zadzieram głowę, aby zanurzyć się w purpurowym przypływie oczu. I teraz nic nie wiem... Nic nie rozumiem. Co my tu właściwie robimy? Która z życiowych dróg nas tu przyprowadziła? Czy jesteś tutaj tylko dlatego, że i ja tutaj jestem? A może odwrotnie - ja znalazłam się tu, ponieważ ty tu tkwisz?
Całuję cię. Delikatnie, subtelnie, bez nachalności. Otulam dłońmi twoją chłodną, zacienioną twarz. Smakujesz wybornie. Do moich nozdrzy wpada woń cynamonu i pomarańczy. Odpowiadasz czule na pieszczotę, trzymając swoje silne dłonie na moich biodrach.
Niestety, nawet jutro ma swój kres. Nawet bezczas dobiega kiedyś końca; inaczej nigdy by go nie było, nigdy by nie istniał. Odrywam się od ciebie, cofam o dwa kroki. Wzdycham, do płuc wpada mi morska bryza. Od Ziemi bije słoneczne światło; jest tak jasno, że muszę mrużyć oczy.
Wpijam się wzrokiem w twoją twarz - jak prawie zawsze pozbawioną określonego wyrazu. Widzę wyraźnie swoje odbicie w purpurze. Jest tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi. Jest tyle myśli, którym chciałabym nadać słowa... Dokąd zaprowadziło nas życie? Czy pozostaniemy tu na zawsze, spętani uczuciem? Wszechświat, najwyraźniej zazdrosny, odwraca twarz; nie widzę nic poza twoim cienistym blaskiem.
Tak, czuję wyraźnie twoją ciemność. Doświadczam dogłębnie zimnego cienia. Czy to cisza, czy to ból nas tu przywiódł? Kiedy wymieniam w głowie te zagadki, twoje oczy z lekka się uśmiechają; tak jakbyś się nade mną litował. Czy rzeczywiście mi współczujesz? A może to miłość przerosła twoje serce? Mroczny Mesjaszu, odnajdź we mnie ogień, za którym wciąż biegnę. Doszukaj się prawdy w kłamstwie, które zadedykowałam przyszłości.
Patrzymy sobie w oczy przez dłuższy czas. Wiatr bawi się moimi czarnymi kosmykami - zatykam je odruchowo za ucho. Twój czarny, przepastny kaptur szeleści, targany powiewem.
- Nie, to nie wieczór nas tu przyprowadził - odpowiadasz moim najskrytszym myślom. - To ten dzień, kiedy wszystko się skończyło: życie, wojna, samotność, odległość... Nawet miłość znajduje się na tej niezbyt chwalebnej liście. Anno, jesteśmy tutaj, aby wyśnić nowy czas, stworzyć nowego człowieka. Anno... - Podnosisz rękę, wskazując popielatym palcem Ziemię na błękitnym firmamencie. - Widzisz? To wszystko, co pozostało nam po przeszłym życiu. To wszystko, w czym się dogłębnie kochamy. Widzisz, jak woda potulnie łączy się z niebem? To samo dzieje się dziś w naszych sercach. To samo podryguje w pragnieniach.
Przerywasz znienacka, choć pragnę słuchać cię w nieskończoność. Przez chwilę analizuję to, co od ciebie usłyszałam. Gdy oswajam się ze słowami, otwieram usta. Wydobywam z siebie głos:
- Mroczny Mesjaszu, odnalazłeś mnie na krańcu świata... Po co właściwie jesteś? Co się stało, że życie cię tu przyprowadziło? Przecież wiesz, że jestem kompletnie sama, że dla mnie nie ma świata, nie ma ludzi. W tobie dostrzegam to, co pozostało po minionej dekadzie. Szkarłat twoich oczu... nie pozwala bić normalnie sercu, ciąży w płucach. Tak często zauważam łzy w tych czerwonych źrenicach. Mroczny Mesjaszu, proszę...
Odnajduję w sobie dość odwagi, aby ruszyć naprzód. Kładę rękę na twojej klatce piersiowej, tam, gdzie pod czarną szatą skrywa się serce. Słyszę, jak pod materiałem faluje spokojnie twoja pierś. Podnosisz ramię, zaciskasz dłoń na moich palcach. Zbliżasz grzbiet mojej dłoni do swoich ust, pozostawiasz na nim pocałunek. Znienacka puszczasz rękę i chwytasz mnie w ramiona. Czynisz to niespodziewanie, tak, że przez moment jestem zaskoczona. Lubię przebywać w twoich objęciach; czuję się wtedy bezpieczna i cierpliwa. Jako że jestem od ciebie niższa niemal o głowę, całujesz mnie w jej czubek. Przeciągasz dłonią po moich długich, czarnych włosach.
- Anno, Anno - mruczysz, wciąż gładząc moje pukle. - Znaleźliśmy się tutaj po to, aby usłyszeć skowyt marzeń. Wróciliśmy do tego miejsca po długiej wędrówce, aby odszukać sen, zobaczyć swoje odbicia w krzywym zwierciadle. Tutaj nie ma słońca, nie istnieje noc. Spójrz, Anno, w te morskie fale... Czy słyszysz, jak proszą o litość? Podobnie jest z naszym światem; czeka na kolanach, aż zwrócimy na niego uwagę. Przez nasze myśli przedziera się strach, którego nikt tu się nie spodziewał. Rozrasta się w nas pustka, o jakiej nikt nie marzy, choć wiele od niej oczekuje.
Przerywasz nagle. Bierzesz głęboki wdech, nadal mnie przytulając. Nie da się ukryć, że jesteś poruszony. Dogłębnie. Trzymasz mnie tak mocno, jakbyś się obawiał mnie utracić. Nie, spokojnie, nikt mnie nie ukradnie... Po co byłabym komuś potrzebna?
Wydaje się, że czytasz w moich myślach. To nie jest pierwszy raz, kiedy mam takie wrażenie.
- Anno, ten świat cię potrzebuje - zniżasz głos do szeptu. - Jesteś tutaj niezbędna. I choć inne są wyroki proroków, ty jesteś stałym elementem tej rzeczywistości. Nie zamierzam cię mu odbierać. Co może taki ktoś jak ja? Jestem tylko zwykłym, szaroburym, opuszczonym, niechcianym Mrocznym Mesjaszem. Powiedz no, po co istnieję?
Śpieszę ci z odpowiedzią. Czuję, jak moje serce nagle ożyło i ruszyło wyciągniętym galopem.
- Mroczny Mesjaszu, to ciebie potrzebuje ten wszechświat. Ja jestem tylko smutnym kawałkiem jego istnienia. Uwierz w siebie. Nie, nie musisz być męczennikiem. Nie powinieneś kojarzyć się ze strachem i zniechęceniem. Jeśli nie chcesz żyć dla świata... żyj dla nas. Wiem, że jestem tylko pochmurną łzą, wiszącą u rzęsy. Wiem, że uciekam stale przed sobą, jakby na złość innym. W rzeczywistości jednak tęsknię za latami, kiedy życie było mi obce... Nie chcę skarżyć się na Boga, ale twój sen przyniósł mi uśmierzenie. Wszedł z sercem do mojej codzienności i został tu na długo. O wiele dłużej, niż przypuszczałam. Tak, Mroczny Mesjaszu... To w tobie rodzi się zakazany owoc. To w twoim sercu bezskrzydłe anioły nucą swe modlitwy... Dla ciebie przemienia się moja pamięć, moja teraźniejszość. Zostań tym bezsennym snem, spowiedzią wydartą z nieśmiałego serca.
To, co się dzieje potem, kompletnie mnie zaskakuje. Cofasz ręce i opadasz przede mną na kolana. Przywierasz policzkiem do mojego brzucha. Nie wypuszczając mnie z objęć, zaczynasz płakać. Tak, targa tobą nieutulony szloch. Czuję, jak drżysz... Mówisz poprzez bolesne łzy:
- Anno, nieuleczalnie chory jest ten świat. Obojętnie, z której perspektywy widziany... Cała rzeczywistość jest wyklęta, skazana na porażkę. Tak się boję, że pewnego razu zabraknie nam człowieka. Tak, takiego z krwi i kości. Obawiam się, że Bóg dłużej tego nie wytrzyma i położy temu kres... Wiesz, że chciałbym, aby tak się stało? Tak... Jestem zmęczony ludzkością. Przyszły czasy, kiedy brat nie zna brata. Stało się tak, że rozmawiamy sami ze sobą, zamiast porozumiewać się z innymi. Widzimy tylko swoje odbicie, nasz wzrok jest okrutnie krótki. Zapomnieliśmy o miłości. Tak, Anno... wypadła nam ona z głów. Opuściła nasze sumienia, naszą codzienność. Przepełnia nas proza życia.
Przerywasz, ale tylko na moment. Bierzesz głęboki wdech i kontynuujesz monolog:
- Anno, boję się każdego dnia. Kto wie, co temu światu przyjdzie do głowy? Kto wie, co z apokalipsą? Moim zdaniem, Anno, ona trwa już od kilku pokoleń... Nie narzuca się nam, po prostu trwa. Światem wstrząsają wojny, epidemie, nowotwory, nienawiść, zazdrość, zawiść... Człowiek jest do bólu samotny, choć tak często nie zdaje sobie z tego sprawy. Idziemy, zapatrzeni w określony punkt; nie widzimy tego, co znajduje się na poboczach. Jesteśmy jak ślepcy, którzy boją się ciemności.
- Anno, jaki sens ma dzisiejszy świat? Przecież nie od dziś wiadomo, że upadł na kolana. Ci, co pozostali ludźmi, boją się wyjść z domu, aby nie stracić życia. Boimy się zwrócić o pomoc, gdy jej potrzebujemy. Stale uciekamy przed samymi sobą. Gubimy się na tych narowistych ścieżkach, często potykając się i przewracając. Od dawna nie liczymy gwiazd, nie delektujemy się miłością. Czegóż możemy spodziewać się po samotności? Ona jest jak nowotwór złośliwy... Atakuje najczęściej serca i dusze. Choć błagamy Boga o litość, czas pędzi na łeb, na szyję. Anno, znajdujemy się na półmetku żywota... Co dalej? Co z tą drugą połową? Kiedy nareszcie nastąpi Sąd Ostateczny? Kiedy ten świat zakończy się definitywnie? Dlaczego pozostało tu tak niewielu ludzi, choć planeta jest przeludniona?
- Jaki sens miałaby mieć ludzka egzystencja, jeśli nie byłoby Boga? Anno, wciąż staram się w Niego wierzyć. Gdyby nie istniał, wszystko byłoby pozbawione celu. Po co miałoby powstawać życie, skoro po śmierci czekałaby na nie tylko pustka, kompletna martwota? To niemożliwe, to nieprawdopodobne... Musi, MUSI być jakieś rozwiązanie tej zagadki. Nie wierzę, po prostu nie wierzę, że człowiek miałby tak po prostu się zakończyć. A gdzie miejsce dla miłości, dla przyjaźni? Co z naszymi uczuciami, myślami? Anno, nie możemy kończyć się wraz ze śmiercią. To byłoby kompletnie obłąkane...
Chciałbyś mówić dalej, to oczywiste. Postanawiam ukucnąć, aby nasze twarze znalazły się na tej samej wysokości. Widzę teraz wyraźnie soczyste łzy w twoich karminowych oczach, wyzbytych źrenic. Smutno mi się robi na widok samotności i bólu, które się w nich mieszczą. Ostrożnie ocieram twój wilgotny policzek. Lubię czuć miękkość twojej gładkiej, chłodnej skóry. Przymykasz lekko powieki, najwyraźniej delektując się dotykiem.
Po raz kolejny nabierasz powietrza w płuca i kontynuujesz swoją przemowę.
- Anno, czym jest szaleństwo? Kogo mamy prawo nazywać obłąkanym? Kto dał nam takie właśnie prawo? Nikt, Anno. Zupełnie nikt. To my je sobie nadaliśmy...
- Co wyznacza szaleńca? Kto jest wart tego miana? Ktoś, kto myśli inaczej niż wszyscy. Ktoś, kto pragnie pozostać sobą, kimś wyjątkowym. Kto ma rację: lekarz psychiatra czy człowiek zagubiony w tym dziwnym świecie? Dlaczego, dlaczego wrażliwość jest nazywana chorobą? Moim zdaniem, w szaleństwie czai się piękno, którego nie sposób odnaleźć nigdzie indziej. Czy wiesz, że chorzy psychicznie często bywają cudownymi duszami? Większość z nich to artyści, i to bardzo wyborni. Tak więc, jak na ironię, obłęd daje im prawo do tworzenia piękna. Szkoda, że traktuje się ich jak odmieńców, których trzeba jak najszybciej wyeliminować ze społeczeństwa. To przykre, że nikt nie usiłuje ich zrozumieć, że faszeruje się ich medykamentami... A może to właśnie szaleniec odkrył, jaki naprawdę jest wszechświat? Może odpowiedź na wszystkie pytania retoryczne mieści się w chorobie umysłowej? Kto wie, Anno... Dziwny, dziwny jest ten świat... Ktoś, kto czuje więcej niż pozostali, jest skazany na niezrozumienie i odrzucenie. Ludzie nie umieją zadać sobie tego trudu, by spróbować postawić się w jego sytuacji.
Ku mojej olbrzymiej uldze, wstajesz z kolan i przysiadasz po turecku pośród piasku. Idę w twoje ślady i moszczę się u twojego boku. Nie da się ukryć, że jesteś głęboko zamyślony; od niechcenia przesypujesz miałki piasek między palcami. Nie patrzysz jednak na swoje dłonie. Wzrok masz utkwiony w oddali, w jakimś niezidentyfikowanym punkcie. Czekam cierpliwie, aż poukładasz zawartość swojego umysłu i serca. Zamieniam się w słuch, gdy ponownie otwierasz usta i zaczynasz monologować. Chłonę twoje słowa jak gąbka.
- Anno, nie rozumiem, jak ludzie pełni nienawiści, złości i zawiści mogą z czystym sumieniem spojrzeć w lustro? W jaki sposób idą spać każdego wieczora? Ja nie umiałbym zjeść w spokoju śniadania, gdyby na moim sumieniu ciążyło tyle zbrodni, tyle wykroczeń... Dlaczego człowiek zabija drugiego człowieka? Człowiek jest gorszy od zwierząt. Zwierzę zabija tylko wtedy, gdy jest głodne albo gdy czuje się zagrożone. Człowiek zaś, Anno, morduje dla przyjemności... Tak jest, moja droga. Człowiek jest przeżarty złem. Dlaczego? Dlaczego?
- Dlaczego Bóg, istota podobno doskonała, stworzyła człowieka tak nieidealnym, tak nietrwałym? Dlaczego nasze ciała i umysły chorują, dlaczego czujemy się zmęczeni? Z jakiego powodu dopuszczamy się do przeróżnych grzechów? Staram się tłumaczyć to tym, że Bóg ofiarował nam wolną wolę. Niestety, człowiek nie umiał z niej właściwie skorzystać... Okazało się, że człowiek czasami jest gorszy od samego diabła. To człowiek gotuje piekło na ziemi. Wiesz, Anno, sądzę, że nie ma już innego piekła. Człowiek wzniósł je tutaj, na tej ziemi, która niegdyś była piękna i zachwycająca... Czym się stała teraz? Trawi ją zło... Trawi ją zagłada, powolna, lecz konsekwentna apokalipsa. Anno... Żywię nadzieję, że pewnego dnia odnajdziemy rozwiązanie tej największej zagadki. Odnajdziemy i zrozumiemy, po co nam tyle nienawiści... Wierzę, że dotrze do nas, największe zagrożenie stanowimy dla siebie my sami. Zło jest w nas, nigdzie indziej. To nasze serca są trawione rdzą podłości i znieczulenia.
- Anno, dlaczego piękni ludzie umierają tak wcześnie, a ci brzydcy cieszą się idealnym zdrowiem? Dlaczego Pan zabiera tych, od których należałoby uczyć się człowieczeństwa? Chyba nigdy tego nie zrozumiem... Cóż... Jak zwykle, dręczą mnie tysiące pytań retorycznych. Taki już chyba jest los człowieka przewrażliwionego - że widzi więcej niż inni. A to przynosi dla szukających wiele bólu i udręki. Ciężko, ciężko jest żyć wrażliwcom na tym łez padole. Dlatego czasem nie dziwię się, że ludzie odwracają się od świata... Jak ma żyć tutaj delikatna jednostka, gdy inni są tak gruboskórni, niepodatni na zranienia? Anno... Proszę, pozwól mi zrozumieć, o co im wszystkim chodzi. Bo ja nic z tego nie rozumiem. Czy mówię w innym języku niż międzyludzki? Czasem na to wygląda...
Zapada cisza. Boleśnie martwa. Nie znajduję ani jednego słowa, które mogłoby stać się odpowiedzią na twoje pytania. Kładę rękę na twoim przedramieniu, aby dodać ci nieco otuchy. Odrywasz w końcu spojrzenie od horyzontu. Przez moment siedzisz tylko ze spuszczoną głową. Chwilę później jednak wymierzasz wzrok prosto we mnie. Twoje karminowe oczy są przesycone przepastnym głodem. Pragnieniem. Ale czego tak naprawdę potrzebujesz? Czy jest to tym czymś, co mogę ci podarować? Czy jestem w stanie ci to obiecać? A może jest to ponad moje siły?
- Anno - zaczynasz, wpijając się wzrokiem w moje oblicze. - Anno, czy kiedyś jeszcze się spotkamy? Czy połączą się ze sobą nasze narowiste pobocza? Jestem tu tylko po to, aby nikt o tobie nie zapomniał. Pragnę uchronić twoje serce od zapomnienia... Tylko ty jesteś dość miłościwa, aby pokochać moje cieniste, poszarpane serce. Anno, błagam, obiecaj mi to.
Ostatnie słowa wypowiadasz łamiącym się głosem. Wzruszenie ściska mnie za gardło. Wnętrzem dłoni gładzę twój policzek, głaszczę czule zakapturzoną głowę.
- Obiecuję ci, Mroczny Mesjaszu. Będę tu, tylko dla ciebie. Pozostanę wierna twojej rzeczywistości. Nie opuszczę cię, choćbyś tego pragnął. Pozostanę gotowa odpowiedzieć na twoje wołanie o pomoc. I choć świat obróci się do nas plecami, choć ziemia pogodzi się z niebem - zostanę wierna twoim ideałom, twojej hierarchii wartości. Możesz na mnie liczyć o każdej porze. Mogę podać ci rękę, gdy przydarzy ci się upaść. Kocham cię, Mroczny Mesjaszu, i powinieneś o tym wiedzieć...