Chodzić po wodzie
Mroczny Mesjaszu, rozpoczyna się kolejny dzień, specjalnie dla nas. Tkwimy w oknie, ty stoisz za mną, otaczając mnie silnymi ramionami w talii, przylegając do pleców. Podbródek wspierasz o mój bark. Sterczmy tak w tym oknie, zapatrzeni w świat u naszych stóp, poddani ogromowi niebios, zniewoleni przez nowo narodzone, kwilące słońce.
Czuję się piękna, mając na plecach twoją bliskość. Czuję się szczęśliwa, kochając ciebie z pewnego powodu. Stoimy więc przy niebieskiej szybie, ty pokazujesz mi życie, jakiego dotąd nie znałam. Słucham skwapliwie twoich słów, zasłuchuję się w ciszy, która po nich następuje. Słyszę wyraźnie, jak od nieba odpada ostatnia gwiazda, jak na piedestał wdrapuje się nowy dzień. Trochę się martwię, co przyniesie, ale nie boję się - mam cię na wyciągnięcie serca.
Dlatego też przełykam łzę i obracam się w twoich ramionach, twarzą ku tobie. Muszę zadzierać głowę, żeby spojrzeć ci w oczy - bardzo to lubię. W tych oczach widzę to, co dotąd było mi okrutnie obce. Zauważam to, co do niedawna było krynicą moich smutków, moich win. Wiem doskonale, że grzeszę, patrząc w ten sposób. Tak, to jest zdecydowanie śmiertelny grzech. A może jednak wieczny? Kto wie... Może jednak to niebo nie jest tak odległe, tak skrzywdzone, przerażająco posępne?
Nieważne. Wiem, że nie bez powodu wstaliśmy dziś tak wcześnie, o wschodzie słońca. Zapragnąłeś pokazać mi, jak się chodzi po wodzie. Tak, dokładnie tak.
Jesteśmy na miejscu... Tak, chwytam kurczowo twoją rękę, ale boję się postawić pierwszy krok. Wbijam paznokcie w twoje przedramię, ale nie dodaje mi to otuchy. Ty jednak jesteś nieznośnie cierpliwy. Nie pośpieszasz mnie. Wprost przeciwnie - zatrzymujesz dla mnie swój czas, pozbawiasz wieczność nieskończoności. Gdzieś w nas, bardzo głęboko, tkwi godzina, kiedy życie stało się podmiejskim cieniem.
Mroczny Mesjaszu, przecież wiesz, że boję się nieba, obawiam się ziemi; jestem, uwięziona na granicy światłocienia, pośród łaskawych chmur. Ty jednak gwarantujesz, że cisza należy się nam obojgu, że zasłużyliśmy na wolność. Przysięgasz na otchłań myśli, że wystarczy postawić jeden jedyny krok, aby świat stanął w naszej obronie, aby jutrzenka zajaśniała równie odważnie.
Ja jednak wciąż się waham, ściskając twój łokieć. W pewnym momencie przysięgasz, że dotrzymasz towarzystwa moim pragnieniom, że usiądziesz obok mnie i zaczekasz, aż zrozumiem życie. Twoja obietnica, że pojmę język międzyludzki, dodaje mi otuchy i cierpliwości. Stawiam pierwszy krok... Lekko się waham... Nie cofam się jednak, choć chciałabym. I wiesz co? Idę. Tak. Mam wrażenie, jakbym jeździła na łyżwach. Podeszwy moich stóp muskają szklisty grunt.
Idę. Podążam. Zmierzam. Przechadzam się... Maszeruję... Tak, Mroczny Mesjaszu, to się udało! Choć wciąż ściskam twoją zimną dłoń, pozwalam się prowadzić, podobnie jak w namiętnym tańcu. Po kilku chwilach nabieram odwagi, aby puścić twoją rękę. Kolejne kroki w pełni należą do mnie. Oczywiście, wciąż mi towarzyszysz, idziesz u mojego boku; prawdopodobnie po to, aby w każdej chwili móc pośpieszyć mi na ratunek.
Ja jednak nie potrzebuję ratunku, nie dziś... I choć idę, konsekwentnie posuwam się naprzód, nie boję się. Nie! Czuję, że przed chwilą sprzedałam duszę. Podpisałam cyrograf. Nie ma już dla mnie spraw niemożliwych; pozostało życie. I ja o to życie pragnę dbać, troszczyć się. Oczywiście, w twojej nieodżałowanej bliskości. Nasza podróż trwa w nieskończoność. Trzymamy się za ręce, zmierzając ku wspólnemu brzegowi. Moje serce jest otwarte na oścież, wiesz? Moje kroki wciąż nie pozostawiają śladów. Nie pozostaje po nich najdrobniejsza skaza.
I choć nie wiem, jak długo to potrwa, ocieram ukradkiem zabłąkaną łzę. Gdy obserwuję cię kątem oka, spostrzegam, że i ciebie schwytało wzruszenie. Nie potrzebujesz już kaptura, nie potrzebujesz łańcuchów - wszystko dzieje się wbrew przeszłości. Tak, Mroczny Mesjaszu - ta podróż, choć tak piękna i wspaniała, skończy się o ustalonej porze. Wbrew temu, co sądzą niewinni.
Dodaj komentarz