Spotkanie w parku
To niemożliwe, że spotkałam cię na swojej drodze. Nie wierzę, że łzy zalśniły na twoim sercu. Nigdy nie zapomnę tej bujnej nocy, kiedy miałam odwagę cię poznać. Pamiętam, jak pokonałeś dzielące nas trzy kroki. Ująłeś w chłodne, blade palce moją dłoń, po czym zbliżyłeś jej grzbiet do ust i pozostawiłeś na nim pocałunek.
Zadrżałam na widok nieznanego światła, które zajaśniało w twoich oczach. Byłeś rozkosznie wysoki, górowałeś spokojnie nade mną. Poczułam usilną chęć, aby zerwać z twojej głowy ten nieznośny kaptur, żeby zrzucić z pleców łańcuchy... Wiedziałam jednak, że jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Pozwoliłam mówić sercu. Postanowiłam, że zamilknę w połowie pytania.
Otoczyłeś mnie ramieniem, a ja poczułam się nagle bezpieczna i cierpliwa. Pozwoliłam ci zaprowadzić się na pobliską ławkę. Wiem, było zimno, trwała ciężarna noc - dziś nas to nie interesowało. Zwróciłeś ku mnie swoje ciało, nie puszczając dłoni. Wtedy nagle zrozumiałam, że nie zawsze warto polegać na ciszy.
Pojęłam, że świat jest tak blisko, że wystarczy jeden niewinny oddech, aby powrócił. Dziś twoje niebo jest inkrustowane najpiękniejszymi łzami. Dzisiejsza noc nie przypomina wieczoru, na który niektórzy czekają w nieskończoność. Nie wierzę, że jesteśmy tylko my i umarły park. Lodowaty zmrok wypełnia płuca, potrząsa sennym, wytrwałym sercem.
Nasza rozmowa trwała kilka godzin. A może miesięcy? Lat? Z początku nie wiedziałam, co uczynić z moimi myślami. Wkrótce jednak dotarło do mnie, że mój smutek dryfował w niewłaściwym kierunku. I kiedy tak siedziałam na tej ławce, kiedy ściskałam twoje dłonie - bałam się, że powróci przeszłość, odnajdzie się czas.
Mówiłeś tak, jakby świat należał się tylko nam. Mówiłeś tak potulnie, że gwiazdy taktownie odwracały twarze. Mówiłeś o wszystkim, co nie dotyczy ani ziemi, ani nieba; o tym, co mieści się między życiem a samotnością. Twoje karminowe oczy fosforyzowały, przeganiając ciemności. Było tak cicho, że słyszałam twój senny, nieśpieszny oddech. Czułam twój zapach - bliski cynamonowi i pomarańczy. Chciałam ten zapach zachować na zawsze.
Opowiadałeś mi historię swego życia - płakałeś przy tym, nie bojąc się łez. Rozpościerałeś przede mną świeże życie, którego się nie spodziewałam. Pragnęłam przejąć część ciężaru, jaki spoczywał na twych barkach. Pragnęłam zerwać grube łańcuchy, przygważdżające cię do ziemi. Marzyłam pozbawić cię kaptura...
Bałam się, że milczenie, które nadejdzie, odbierze mi ciebie z powrotem. Nie wierzyłam, że życie dobiegnie końca dzisiejszego wieczora. Pragnęłam zostać tu do końca i ściskać twoje zimne dłonie. Zdejmowałam kolejne łzy z twoich policzków. Łasiły się do tęsknoty, burzyły domek z kart.
Nadeszła pora, kiedy gwiazdy ustąpiły miejsca porankowi. I choć mijająca noc pomogła nam zrozumieć szczęście, choć bezczas stał się potulną melancholią - wilgotna tęsknota osiadła na rzęsach, wykluła się pod powiekami niby łzy. A kiedy otworzyła się furtka, podzieleni splecionymi rękoma, wstaliśmy z ławki i ruszyliśmy ku smutkom, ku zdradzonemu słońcu.
Na tej drodze spotkaliśmy wielu ludzi - radosnych i skrzywdzonych, żywych i kochających, chciwych i cierpliwych... Wszyscy ustępowali nam miejsca, usuwali się spod zgodnych kroków. Otaczałeś mnie twardym ramieniem, ja spoglądałam w górę, ku gwiazdom, gdzie znajdowała się twoja twarz skryta w cieniu kaptura. Chwytałeś mój wzrok, ciesząc się rzeczywistością, unikając cieni.
Mniej więcej w połowie drogi nasze serca przystanęły - pojęły, że warto śnić, choć nie istnieje noc. Zrozumiały, że wystarczy garść tęsknoty, aby obłaskawić jutrzejszy świt. Mroczny Mesjaszu, zgódź się, abym dźwigała twoje serce. Pozwól, żebym rozkoszowała się ciepłym światłem księżyca, obecnym w oczach.
W pewnym momencie podróż dobiegła kresu. Przysiedliśmy na najwyższej z chmur, z widokiem na szczęście. Złączyły się nasze sny, połączyły myśli, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Nagle zwróciłeś się ku mnie i wziąłeś w dłonie moją twarz; obarczyłeś moje usta pocałunkiem, jakiego nie pamiętam. Zostawiłeś bolesne piętno, dla jakiego chcę tu zostać.
Dodaj komentarz