Przymierzałam twoje ciało
Chadzałam wciąż drogami powrotnymi.
Chadzałam po spadzistych dachach,
skąd miałam idealny widok
na przyszłość.
Moje bezsenne stopy szukały
naleciałości szczęścia, aby zatamować
uśmiech, przymierzyć całun.
Nie liczyły się pragnienia,
nie miały znaczenia niesnaski - byłam odurzona
twoim piekłem, urodzajem
ziemskich spraw.
Pękała w nas linia życia - w połowie,
wbrew oczekiwaniom.
I choć moja dłoń pamiętała dotyk snu,
choć nie brakowało mi jutra - przymierzałam
twoje ciało, bawiłam się z duszą.
Wieczność spacerowała
odmiennym poboczem,
z innymi drogowskazami; tkwiłam
na marginesie, choć było mi za gorąco,
choć księżyc dotrzymywał kroku.
Nie chciałam sprzeciwiać się
celowi tej wyprawy.
Nie chciałam delektować się
wzburzonymi falami, przypływami
zbyt cierpliwymi, aby zgasła morska latarnia,
aby umarła bezpieczna przystań.
To nie samotność, a wolność
kocha cię do bólu, do ostatniego złudzenia.
Dodaj komentarz