Początek końca?
Wieczór sączy się do serc przez czarną szybę. Zmierzch wkrada się przez uchylone okno, otula nas swoją miękkością, daje uśmierzenie win. Zegar, jak zwykle z lekka niepunktualny, wymierza kolejne godziny, których zabrakowało nam do śmierci. W pokoju jest przytulnie cicho, płonie palenisko, po ścianach błąkają się długie cienie.
Czekamy na nawrót namiętności, rozparci na sofie, stojącej tuż obok niskiego, szklanego stolika; na blacie stoi butelka wybornego czerwonego wina, obok dwa smukłe, niemal puste kieliszki. Siedzisz wygodnie, wsparty o wezgłowie sofy, ja leżę obok, zwinięta w kłębek, z głową na twoich smukłych, twardych udach. Od niechcenia przeczesujesz palcami moje włosy; wiesz, że to lubię.
Mroczny Mesjaszu, dziś świat tkwi w przepastnej kieszeni twojej szaty. Dziś księżyc wzszedł w naszej intencji; przysiadł na parapecie i sprawdza, czy wciąż jesteśmy. I choć trwa wieczór, choć słońce rozebrało się do naga - twoje karminowe spojrzenie pozostanie nieobecne, wymierzone w gwiazdy. I choć skargi zegara nas nie wzruszają, choć pielęgnujemy w sobie wieczność - wolność nie odszuka wzgardzonych wspomnień.
Pozostaniemy tutaj, dopóki nie zgaśnie ostatnia konstelacja, dopóki serca wyznaczają rytm tej ballady. Patrząc na ciebie z dołu, przywdziewam uśmiech, ukradkiem przełykam zieloną pigułkę nadziei. Wyśnię dziś dla nas ciekawszą przyszłość. Przyszłość bez słowa sprzeciwu.
Zerkam ku tobie, podziwiam z tej niecodziennej perspektywy. Oddychasz spokojnie, bez pośpiechu; twoje serce wystukuje regularny rytm. Jedyne, co cię zdradza, to spojrzenie - zbyt karminowe, zbyt odległe, żeby zrozumiał je świat, żeby przygarnęło życie... Wyraz twarzy jest jeszcze dziwniejszy - sprawia wrażenie, że jesteś daleko stąd, poza zasięgiem ciała...
Mroczny Mesjaszu, czy mogę dotknąć twoich policzków? Wciąż są wilgotne... Czy pozwolisz zdjąć ten przepastny kaptur? Chciałabym pozbawić cię tych ciężkich łańcuchów... W pewnej chwili spostrzegasz, że bacznie ci się przypatruję. W odpowiedzi posyłasz lekki uśmiech; po chwili ponownie patrzysz w bezkres. Czy to pora, aby przestawić zegarki? Czy nadszedł taki czas, gdy ściany obracają się w ruinę?
Odrywam głowę od twych kolan, upijam łyczek wina, przyglądam się resztce trunku na dnie kieliszka. Tym razem przylegam do twojej piersi - kojąco rozległej, uśmierzająco twardej. Wiem, że tam, pod mostkiem, mieszka serce, jakiego nikt tutejszy nie zna i nie rozumie.
Wodzę opuszkami palców po zapinkach szaty, myśląc o wieczności, spodziewając się jeszcze jednego poranka. Ujmujesz znienacka moją rękę, składasz pocałunek na jej wierzchu. Wiem, że nadeszła ta pora, aby zasnąć w nieznane. Przestały płynąć łzy, serce się rozchmurzyło. Śpij, Mroczny Mesjaszu... Pragnienia znów dedykuję twoim snom. Tak, to najwyższa pora, aby marzyć...
Dodaj komentarz