Po błoniach nieba
Mroczny Mesjaszu, zbliżam palec
do twoich ust; czy cisza,
co zagnieździła się w ziemskim piekle,
odważy się pokonać
najgłośniejszy sen?
Czy spokój, ogarniający twoją cierpliwość,
przyniesie nienakarmione sny,
włóczęgowskie pragnienia?
Jesteś dostatecznie niewinny,
aby wskrzesić w sobie wiatr, złamać pióro,
którym spisywałeś balladę -
jej słów nie zna nikt.
Jesteś dość nieśmiały, aby przypodobać się
własnemu cieniowi, udać się
na przechadzkę po błoniach nieba.
Uwalniam twój strach
z moich ramion; przypatruję się
słońcu, co skarży się na los.
Mroczny Mesjaszu, wróć, zanim
dopadnie mnie jeszcze jedna
samotna godzina.
Wróć i odszukaj w sobie prawdę,
dla jakiej rośnie we mnie miłość,
rozpościera się nadzieja.
Nie wiem, czy zasłużyłam na twój czas;
opatrzność wciąż towarzyszy
wiekuistości.
Nie wiem, czy łaska życia zakończy się
wielokropkiem; zbuntowane chwile
czekają na czas, gdy odszukamy siebie
pośród zgliszcz wolności.
Przebudzi się w nas przyszłość,
ocknie ufność, że to, co bolesne,
potrzebuje najwięcej ciemności.
Dodaj komentarz